sobota, 30 listopada 2013

Czekoladowe brownie i "Czekolada"


Czekolada. Kto jej nie lubi? Dodaje energii i poprawia humor. Gorzka, ciemna czekolada jest najzdrowsza. Zawiera mnóstwo substancji, które mają pozytywny wpływ na organizm. Głownie magnez i wapń. Jedna tabliczka czekolady zawiera około 20 proc. dziennego zapotrzebowania na te mikroelementy.  Nie tylko dobrze smakuje i poprawia nastrój, zawiera także antyoksydanty, chroni pamięć i opóźnia starzenie. Za oknem brzydko, zimno, wietrznie. Żeby dodać sobie energii i poprawić humor, upiekłyśmy z Małą boskie, rozpływające się w ustach, czekoladowe ciasto, czyli brownie. Przygotowanie jest bardzo proste i zajmuje niewiele czasu. Czyli przepis w sam raz dla Małej i Mamy.

czwartek, 28 listopada 2013

Wspomnienia ze Słowacji

Słowackie Tatry. Fajnie i niedaleko. Jeśli komuś znudziły się tłumy panujące w naszych górskich kurortach, polecam.Wiosną odwiedziliśmy te okolice (nie po raz pierwszy z resztą), a wspomnienia mnie naszły, bo już mi się marzy zimowa wycieczka.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Pierwszy śnieg


Jak to jest, że zawsze jak zapowiadają brzydką pogodę, prognozy się sprawdzają. Jak zapowiadają ładną, przeważnie nie? Tym razem zapowiadano śnieg i ten rzeczywiście spadł. Na szczęście wczoraj wygrzebałam z szafy ciepłe ubrania i zimowe kurtki. Kiedy wyjrzałam rano przez okno zobaczyłam, padające gęsto,duże płatki śniegu. Tym razem nie miałam problemu z dobudzeniem Małej, bo na hasło „Kochanie, wstań i zobacz jak śnieg pada”, natychmiast się zerwała na równe nogi i urzeczona obserwowała padający śnieg. I na tym radość z nadejścia zimy się skończyła. Kiedy wyszłyśmy na spacer z psem, już nie było tak fajnie, bo zimno i nieprzyjemnie. Może gdyby uzbierała się grubsza warstwa śniegu i można by było pobawić się w śnieżki albo ulepić bałwana, radość byłaby większa. A tak Mała okutana (zasłoniła sobie nawet buzię) chciała wracać do domu jak najprędzej, twierdząc, że nie lubi zimy. Ja ten pierwszy śnieg przypłaciłam utratą telefonu (a wraz z nim wszystkich zdjęć), który podczas próby udokumentowania tego zjawiska meteorologicznego, wyślizgnął mi się ze zmarzniętej ręki, upadł na ziemię i rozbił. Tylko pies nie przejął się zmianą pogody i z przysypanymi śniegiem plecami niewzruszenie obwąchiwał okolicę.

P.S. Ale tak na prawdę to czekałam na zimę i śnieg. Byleby tylko nie trwała zbyt długo
i nie była zbyt mroźna.

Hans License

niedziela, 24 listopada 2013

Weekendowe kinomaniactwo i... rozczarowanie


Wyczekiwany weekend, a pogoda paskudna. Za to w kinach kilka propozycji bajek dla dzieci. W związku z tym, sobotnie popołudnie postanowiliśmy spędzić całą rodziną w kinie. Pod uwagę braliśmy dwa filmy: „Rysiek Lwie Serce” i  „Ratujmy Mikołaja”. Mała długo się zastanawiała, ostatecznie wybrała „Ryśka”, opowieść o dzielnym chłopcu, który chciał być rycerzem, a „Ratujmy Mikołaja” zostawiła na inny weekend. Zwiastun http://www.youtube.com/watch?v=ydkc1TrrivU i opis, w którym wyczytałam, że to przezabawna opowieść, dawały dużą nadzieję, że i Mała się będzie dobrze bawić, i my rodzice też. Tak więc pełni oczekiwań udaliśmy się na seans. I co? Rozczarowanie. Moje jako mamy niespełna pięcioletniego dziecka. Po pierwsze, z racji kilku dość wulgarnych (jak na małe dziecko) dialogów i wielu scen walk, nie rozumiem na jakiej podstawie przyznawane są oznaczenia wiekowe. Dodam tylko, że "Rysiek Lwie Serce" oznaczony jest jako film bez ograniczeń wiekowych. A w kinie były i 3-letnie dzieci. Po drugie z filmu Mała w zasadzie nic nie wyniosła. Oczywiście bajka jej się podobała, ale jedyne co zapamiętała to walka i to, że Rysiek został rycerzem. Tyle. Morał o tym, że dzięki wytrwałości można spełnić marzenia, dla małych dzieci jest raczej nieczytelny. A określenie "przezabawna opowieść" też, moim zdaniem, jest mocno przesadzone. Ani Mała nie rechotała ze śmiechu, ani my. Można by pomyśleć, że coś nie tak u nas z poczuciem humoru. Tylko, że sala też raczej nie wybuchała śmiechem. Widziałam kilka bajek (bardziej) dla dzieci, które były zdecydowanie zabawniejsze.
Takie są moje wrażenia po obejrzeniu filmu...




piątek, 22 listopada 2013

Nowe perełki z ciucholandu

Kolejny wypad do secondhandu zakończony sukcesem! Uwielbiam zakupy w ciucholandach, bo żadne inne z nie dają mi takiej satysfakcji jak te. A dla Małej niezłą frajdą jest buszowanie wśród niezliczonej ilości ubrań, spośród których udało nam się wygrzebać kilka fajnych dziecięcych kreacji. Zwłaszcza z fioletowej sukienko-tuniki (JOHN LEWIS 14 zł) i spódniczki (NEXT 12 zł) Mała bardzo się ucieszyła. Do spódniczki świetnie pasuje limonkowa bluzeczka, która urzekła nas żywym kolorem (NKY za 8 zł). Znalazłyśmy też śliczne fioletowe spodenki (CHEROKEE za 14 zł), które tworzą fajny zestaw z  ciekawą i oryginalną bluzeczką z sowami  (TU 10 zł). Założę się, że nie spotkamy drugiej dziewczynki ubranej tak samo jak Mała!












czwartek, 21 listopada 2013

Mama musi być fit!

Mała rośnie bardzo szybko. A proporcjonalnie do wzrostu,  rośnie poziom jej energii. Wydaje mi się, że ma jej niespożyte pokłady. Jest w ciągłym ruchu . I tego samego oczekuje od Mamy. A to zabawa w berka, w chowanego, gra w piłkę, jazda na hulajnodze, rowerze, wspólna wspinaczka w parku linowym, szalone tańce. Wymieniać można by długo. A w tym wszystkim  Mama musi dotrzymać kroku. Bo przecież chodzi o to, żeby Mama była też kompanem do zabawy, a nie wiecznie zmęczoną, smętną mamą, która tylko goni dziecko do obowiązków. Oczywiście obowiązki są ważne, ale dzieckiem jest się tylko raz i trzeba dać mu szansę spożytkować ten czas na zabawę. Bo jak nie teraz, to kiedy? A na dodatek sezon narciarski za pasem. Dlatego drogie Panie Mamy, jeśli tego jeszcze nie zrobiłyście, zacznijcie dbać o kondycję! Bo jak od dawna wiadomo sport to zdrowie. A w zdrowym ciele zdrowy duch. Im lepszą mamy kondycję, tym więcej pożytku mają z nas nasze Bąble. Ja kilka miesięcy temu zaczęłam biegać. Początkowo z trudem udawało mi się pokonywać krótkie dystanse. Kilka razy nawet wydawało mi się, że nie dowlokę się z powrotem do domu. Ale z czasem było coraz lepiej. Stopniowo zaczęłam zwiększać odległość i teraz bez problemu przebiegam  po kilkanaście kilometrów kilka razy w tygodniu. Oprócz tego regularne pływanie i pilastes. Na kręgosłup. A podczas tych wszystkich ćwiczeń wzrasta poziom endorfin, czyli hormonu szczęścia. Czuję się fantastycznie, a co najważniejsze nadążam za Małą. Nie żal mi tego, że kradnę te kilka chwil wspólnego czasu i przeznaczam go tylko dla siebie, bo wiem, że później w zabawie będzie dużo większy ze mnie pożytek i siła na nowe szaleństwa.

Tak z kulturą

Mała często, pewnie jak każde dziecko, używa słów, których sens nie do końca rozumie, albo nie potrafi znaleźć dla nich właściwego zastosowania. Oczywiście ma  też swoje „złote myśli”, które potrafią rozbawić do łez. Mama podpowiedziała mi, że warto notować takie wypowiedzi, bo po jakimś czasie już się tego nie pamięta. Wiele razy miałam zamiar się za to zabrać, ale zanim się zmobilizowałam, zapominałam. Tym razem postanowiłam działać od razu.
Oto pierwsza seria:

Mała: Kupię nam dom za moje pieniążki.
Mama: Ale dom jest bardzo drogi. Skąd weźmiesz tyle pieniędzy?
Mała: No, szukam, szukam i znajduję, czasami coś wam skubnę.

Dzwoni telefon.
Mama: Kochanie, możesz podać mi telefon?
Mała: Właśnie do tego zmierzam.

Mama: Często dostajecie w przedszkolu słodycze, w nagrodę za zjedzenie warzyw?
Mała: No, nieee. Tak z kulturą.

cdn.

Babeczki, a może muffiny?

Chyba jednak babeczki.
Kiedyś zastanawiałam się, czy muffiny różnią się czymś od babeczek, czy to tylko obca nazwa tego samego ciastka. Sprawdziłam zatem w internecie. Odtąd wiem, że między muffinami, a babeczkami jest zasadnicza różnica. Dwie podstawowe cechy odróżniają te pierwsze od babeczek. Pierwsza, w fazie przygotowania, kiedy to suche składniki miesza się razem, niezależnie od mokrych, a tłuszczem jakiego się używa jest olej. Następnie łączy się suche z mokrymi, ale wyłącznie ręcznie (niezbyt dokładnie), używając łyżki lub szpatułki. Drugą cechą jest wygląd. Muffiny mogą wyrastać wysokie i są ciężkie. Babeczki (cupcakes) mają delikatną strukturę, składniki (suche razem z mokrymi) muszą być dokładnie wymieszane, najlepiej mikserem. Tłuszcz jakiego się używa, to masło.
Z tego wynika, że dziś upieczemy babeczki. Wszyscy bardzo je lubią, a Mała cieszy się kiedy może barć czynny udział w przygotowywaniu. Ubiera swój fartuszek, przysuwa do blatu taboret, na którym staje i bierzemy się do przygotowania i odmierzania składników. Mała musi każdy z nich spróbować. I to chyba jest dla niej najfajniejsza część pieczenia. Zawsze skubnie trochę cukru, czekolady, orzecha, wyliże ubrudzone masą paluszki. A im więcej pysznych składników, tym większa frajda. Przygotowane składniki po prostu mieszamy mikserem w misce, zaczynając od ubicia cukru z masłem, potem kolejno dodajemy jajka, mleko, cukier z wanilią, przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia i szczyptą soli. Ja mieszam, Mała dodaje. Na koniec dorzuca rozdrobnioną czekoladę i orzechy oraz żurawiny. Potem przekłada masę do foremek, a ja wkładam do piekarnika nagrzanego do 190C, gdzie pieką się przez 20-25 min. Przez cały czas pod nogami plącze nam się pies, w nadziei, że coś spadnie na podłogę i uda mu się to porwać. Potem razem z Małą zaglądają do piekarnika i kontrolują, czy babeczki dobrze rosną. Pod okiem takich szefów kuchni nie ma prawa być inaczej.
Jak widać przygotowanie naszych babeczek jest bardzo proste. Potrzebnych jest  tylko kilka składników:
100 dag drobnego cukru trzcinowego
115 dag masła (najlepiej jeśli trochę poleży w cieple, żeby nie było za twarde)
2 jajka
90 ml mleka
cukier z prawdziwą wanilią
220 dag mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
A dalej możliwa jest improwizacja. Ja zawsze dodaję to, co akurat mam w domu. Tym razem były to:
po 2 garście orzechów włoskich i suszonej żurawiny
tabliczka gorzkiej czekolady 70%

Smacznego!







czwartek, 14 listopada 2013

Sport to zdrowie, czyli Mała i Mama na basenie


Mała zaczęła oswajać się w wodą kiedy skończyła 3 miesiące, czyli chodzi na pływalnię już ponad 4 lata. Wtedy zapisałam ją na pierwsze zajęcia dla bobasów. Od tamtej pory regularnie chodzimy na basen. Nasze popołudniowo-wieczorne pływanie to fajnie i aktywnie spędzony czas. Znów coś, co Mała i Mama mogą robić razem, chociaż trochę osobno. Bo kiedy Mała wraz z rówieśnikami bierze udział w zajęciach, doskonaląc pływanie pod czujnym okiem instruktora, Mama pokonuje kolejne długości basenu, doskonaląc kondycję. Bo przy takiej energicznej Małej, dobra forma jest na wagę złota!  Zajęcia na basenie to przyjemne z pożytecznym, bo jak wiadomo sport to zdrowie, a w szczególności pływanie. Doskonale wpływa na rozwój fizyczny i psychiczny dzieci, poprawia odporność organizmu i zwiększa jego wydolność, dodaje ciału lekkości, modeluje sylwetkę, pozwala stracić nadmiar tkanki tłuszczowej i tym samym wspomaga odchudzanie, opóźnia oznaki starzenia się (zwłaszcza te ostatnie zalety, to coś dla mamy!). A, że obie uwielbiamy wodę i wszelkie basenowe uciechy, dlatego zawsze po zajęciach mamy jeszcze czas i siłę na wspólne szaleństwo. Zjeżdżalnia, nurkowanie, ulubiona zabawa w syrenki, a potem powrót do domu i twardy, zdrowy sen. 

wtorek, 12 listopada 2013

A w górach śnieg!



Ach, jak cudowny był ostatni weekend. Tym razem kierunek góry. To była dobra decyzja, chociaż pogoda taka sobie. Czasami piękne widoki tatrzańskich szczytów przysłaniały chmury, ale to i tak nie przeszkodziło nam w pieszej wyprawie do Morskiego Oka . To była pierwsza taka wyprawa Małej i wygląda na to, że nie ostatnia. Już myśli o kolejnych górskich wycieczkach. Chociaż nóżki bolały, dziarsko maszerowała. A im wyżej się wspinała, tym było więcej śniegu. Odbyłyśmy już pierwszą bitwę na śnieżki! I spotkałyśmy piękną łanię, która skubiąc gałązkę zupełnie nic sobie nie robiła z gromadki przyglądających się jej ludzi. Mała dostała odznakę „Turysty tatrzańskiego”, którą z dumą nosi przypiętą do kurtki. A przy okazji spędziłyśmy kilka chwil w schronisku z ponad stuletnią historią i dowiedziałyśmy się, że stara nazwa Morskiego Oka, to Rybi Staw, od żyjących w wodach jeziora pstrągów. Uwieńczeniem ciężkiego dnia była kąpiel w gorących źródłach. Dla Mamy doskonały relaks, dla Małej świetna zabawa. 

 







piątek, 8 listopada 2013

Foliowa Calineczka



W przedszkolu co rusz organizowane są konkursy plastyczne. To bardzo fajne inicjatywy, pod warunkiem, że prace wykonują dzieci z niewielką pomocą rodziców, a nie rodzice ze znikomym, a czasami mam wrażenie, wręcz żadnym udziałem dzieci. Mała bardzo lubi brać udział we wszelkich zajęciach i konkursach, więc i tym razem z ochotą i zapałem przystąpiła do pracy. Temat konkursu: „Co potrafię zrobić z surowców wtórnych”. Dzieci miały za zadanie wykonać figurę przestrzenną lub dwuwymiarową z surowców wtórnych. Pierwszym pomysłem Małej było zrobienie robota, potem był smok, a ostatecznie stanęło na Calineczce. Przez tydzień gromadziłam wszystko, co potencjalnie mogło przydać się do pracy Małej. Pudełka, pudełeczka, plastikowe pojemniczki, zakrętki, butelki, gazety, foliowe reklamówki itp. Kiedy zapadła decyzja co będzie robione, wspólnie wybrałyśmy materiały. Do zrobienia Calineczki Mała wykorzystała kolorowe foliowe reklamówki, butelkę po wodzie i pojemniczki po jogurtach. Ja pomogłam jej przyciąć twarde plastikowe pojemniczki oraz butelkę, reszta to jej dzieło. Rano pomaszerowała dumna, ze swoją Calineczką, do przedszkola.